Aktualności
Paweł Tetelewski: Gdy zadzwonił prezes, nie pytałem o cel zespołu
Trener Paweł Tetelewski jest już w Lublinie. Szkoleniowiec przejął zespół MKS-u FunFloor Lublin po rundzie jesiennej i jest gotowy, by kontynuować z nim walkę o tytuł mistrzowski. Spytaliśmy go o okoliczności związane ze zmianą miejsca pracy i jego wizję drużyny biało-zielonych.
Co skłoniło Trenera do przyjęcia oferty zespołu z Lublina?
MKS FunFloor Lublin to klub z wielkimi tradycjami. Myślę, że prowadzenie tej drużyny jest marzeniem niejednego szkoleniowca. Gdy pojawiła się propozycja, nie mogłem podjąć innej decyzji. Cieszę się, że dostałem tę propozycję. Na pewno zrobię wszystko, by lubelski MKS FunFloor wrócił na miejsce, na które zasługuje, czyli tron mistrza Polski.
Nie da się ukryć, że cieszy się Pan opinią jednego z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie. Z pewnością pojawiały się propozycje od zespołów z krajowej elity, ale mimo wszystko pozostawał Pan trenerem drużyny z Kielc. Dlaczego?
Nie bez znaczenia były kwestie rodzinne. Po trzech latach poza domem, w Gdyni, wróciłem do dzieci i żony. Nie ukrywam, że były oferty. W Kielcach jednak nie mieszka się źle. Dobrze mi się tam pracowało. Choć nie walczyliśmy o tak wysokie cele, jak w Lublinie, to praca w tym klubie sprawiała mi satysfakcję. Mieliśmy naprawdę fajną grupę dziewczyn. Po siedmiu latach przyszedł czas na nowe wyzwania.
Z Kielc do Lublina jest nieco bliżej, niż do Gdyni.
To prawda. Decyzję ułatwił ponadto fakt, że moje dwie córki studiują właśnie w Lublinie.
Jak Trener ocenia potencjał personalny drużyny biało-zielonych?
To drużyna mocno zbudowana. MKS FunFloor Lublin to ekipa pełna fantastycznych indywidualności. Moim zadaniem jest sprawienie, by te gwiazdy piłki ręcznej stały się drużyną, która będzie walczyć od pierwszej do ostatniej minuty. Chcę, aby był to zespół, który jest zgranym kolektywem na boisku i poza nim. By każda zawodniczka wiedziała, że może liczyć na resztę zespołu, który walczyć będzie o jeden cel.
Z Pana obserwacji wynika, że brakowało w drużynie tej jedności?
Nie chcę mówić, że zaobserwowałem te braki, ale na pewno jest to największą sztuką. Wystarczy spojrzeć na zespoły męskiej piłki ręcznej z Veszprem, czy Paryża. To drużyny, które personalnie i budżetowo przebijają wszystkich. Powinny co roku bić się w finale Ligi Mistrzów. Do tej pory jednak żaden z tych zespołów tego trofeum nie zdobył. Moim celem jest poukładanie tego wszystkiego w taki sposób, by moje podopieczne wiedziały, że mogą polegać każdej zawodniczce w tym zespole. Nie muszą się wszystkie kochać, ale na pewno muszą się szanować i wspólnie walczyć jako zespół o najwyższe laury. W lidze, pucharze, czy na arenie międzynarodowej.
Gdy dzisiaj spojrzy się na skład Vistalu Gdynia, z którym zdobywał Pan mistrzostwo Polski, wydaje się to drużyna naszpikowana gwiazdami. Była tam między innymi Joanna Szarawaga (dziś Andruszak), Monika Kobylińska, Paulina Uścinowicz, czy Patricia Matieli. Wtedy jednak nikt nie stawiał gdynianek w roli faworytek. Wiedział Pan już wtedy, że ma do czynienia z przyszłymi gwiazdami polskiego handballu?
Przychodząc do Gdyni, dostałem całkowicie odmłodzony skład. To były w większości młode dziewczyny, które zaczynały swoją przygodę na tym poziomie rozgrywek. Odeszło dużo dziewczyn starszych. Zostały tylko trzy: Patrycja Kulwińska, Małgorzata Gapska i Iwona Niedźwiedź. Pozostałe zawodniczki to piłkarki, które wchodziły do drużyny po SMS-ie, albo z zespołu juniorek, jak Katarzyna Janiszewska (dziś Portasińska), Aneta Łabuda (dziś Promis), czy Monika Kobylińska. Można powiedzieć, że nie zapowiadało się na walkę o najwyższe cele. Nawet założenie ówczesnego zarządu było takie, że jeśli zajęlibyśmy piąte, czy szóste miejsce, to byłoby ok. Już w pierwszym sezonie zdobyliśmy jednak puchar Polski i srebrny medal. Zawodniczki tego zespołu bardzo się rozwinęły. Dziś są to dziewczyny, które stanowią o sile drużyny narodowej i są gwiazdami w swoich klubach. Wciąż mam z nimi dobry kontakt. Dobrze wspominam ten etap. To przeszłość. Wierzę, że teraz uda się coś fajnego zrobić w Lublinie.
Joanna Andruszak z pewnością może mieć nadzieję, że praca z trenerem Tetelewskim pomoże jej nawiązać do najlepszych sezonów w jej wykonaniu, bo właśnie wtedy stała się najlepszą obrotową ligi.
Ja też mam taką nadzieję. „Dżony” przychodziła do Gdyni z Lublina, by się odbudować. Można powiedzieć, że się udało. Wyglądała bardzo dobrze. Było widać, że psychicznie i sportowo wyrosła na fajną zawodniczkę. Mam nadzieję, że będzie tak i teraz, ale nie mówię tylko o niej.
Nie jest ona w końcu jedyną zawodniczką dzisiejszego MKS-u FunFloor, którą miał Pan okazję szkolić.
W mojej drużynie w Kielcach były Dominika i Magda Więckowskie, czy Michalina Pastuszka. Parę znanych twarzy w Lublinie jest. Nie oznacza to jednak, że te dziewczyny będą miały „fory”. Chcę przede wszystkim sprawiedliwie traktować wszystkie zawodniczki. Ilość ich minut na parkiecie będzie zależeć od tego, jak będą pracować.
Wspomniane zawodniczki to wciąż młode piłkarki, które ocierają się o narodową kadrę. Pana zdaniem drzemie w nich jeszcze większy potencjał, niż ten, który prezentują obecnie?
Myślę, że tak. Michalina grała trochę na skrzydle. Teraz w wyniku kontuzji Oktawii Fedenćzak wciąż gra na tej pozycji. Zawsze była jednak potencjalną środkową. Na pewno więc nie gra obecnie na swojej nominajnej pozycji. Zobaczymy, kiedy wróci Oktawia. Sądzę, że gdy to się stanie, to Misię znów trzeba będzie przestawić na rozegranie. Myślę, że do tego jest stworzona. Jest wciąż bardzo młoda i wszystko przed nią. Magda Więckowska z kolei dostała rękę od Boga. Ma niesamowity rzut, ale musi trochę popracować nad fizycznością i poprawić nieco grę w obronie. Tutaj jest sporo do zrobienia. „Doma” natomiast z różnych przyczyn grała trochę mniej. Została zaadaptowana do roli obrotowej, gdy na kole był problem z zawodniczkami, których jest to nominalna pozycja. Z tego, co pamiętam to potrafi ona grać na rozegraniu i przede wszystkim jest dobrym obrońcą. Będziemy z tego korzystać.
Współpraca z Tomaszem Błaszkiewiczem również nie będzie dla Pana nowością.
Z Tomkiem znamy się już od podstawówki, gdzie siedzieliśmy w jednej ławce. Razem zaczynaliśmy przygodę z piłką ręczną u trenera Stanisława Hojdy w Kielcach. Na wyjazdach, czy obozach zawsze byliśmy w jednym pokoju. Współpracowaliśmy też w wymiarze szkoleniowym w kieleckim klubie. Znamy się od najmłodszych lat i zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Cieszy mnie obecność Tomka w Lublinie, bo to „swój chłop”. Wiem, że mogę liczyć na jego wsparcie i cenne uwagi. Tym bardziej, że ma w tej chwili nieco większą wiedzę o sytuacji w Lublinie, niż ja. To duży plus.
W związku ze zmianą na stanowisku pierwszego trenera możemy się spodziewać kolejnych roszad w sztabie szkoleniowym?
Nie przewidujemy takich zmian. Z trenerką Beatą rozmawialiśmy jeszcze telefonicznie o mikrocyklu przed świętami. W Lublinie wspólnie usiądziemy i porozmawiamy w szerszym gronie wraz z Konradem Szczukockim. Przedstawię swoją wizję zespołu, treningów i wszystkich pozostałych kwestii.
Jakie będą największe atuty MKS-u FunFloor Lublin pod wodzą Pawła Tetelewskiego?
Być może zabrzmi to w sposób oczywisty, ale chciałbym, abyśmy stanęli twardo w obronie. Mamy do tego dobre warunki. To musi być podstawa tego zespołu. Twarda, mocna defensywa i z tego wyprowadzane kontrataki. Ostatnią bolączką MKS-u FunFloor była niedokładność w ataku pozycyjnym. Te błędy własne były widocznie m.in. w meczu z Super Amara Bera Bera. To musimy wyeliminować. Dziewczyny muszą poczuć się wzajemnie na boisku. Ta współpraca musi wyglądać lepiej, by tych błędów było jak najmniej. Nie możemy dawać przeciwnikowi zdobywać łatwych bramek po kontratakach, bo to jest po prostu zabójstwo. Taki błąd, który uruchamia kontrę, jest jak samobój. Ciężko się pracuje w obronie, gdy zespół traci bramki poprzez proste błędy. To podłamuje zespół i musimy tego unikać. Łatwo się jednak mówi. Wiem, że tylko pracą, pracą i jeszcze raz pracą można to wszystko poprawić. Taki jest mój zamiar, byśmy mocno, na sto procent pracowali na treningach. Dzięki temu potem będzie łatwiej już w meczach o stawkę.
Jak trener podchodzi do taktyki? Na minionych mistrzostwach Europy mogliśmy oglądać reprezentację Polski w nieco zaskakującym ustawieniu z dwiema obrotowymi. Rzadko to rozwiązanie oglądamy na parkietach ORLEN Superligi. Co trener sądzi o tym nieco ryzykownym ustawieniu?
Nie boję się żadnego rozwiązania taktycznego, by osiągnąć cel. Jest opcja grania siedem na sześć i jeśli będzie taka potrzeba, to będziemy z tego korzystać. Moim zdaniem jednak jest to zabijanie piłki ręcznej. Gra wówczas wygląda tak, że stoją dwie kołowe, reszta zespołu podaje – jedna do drugiej. Nie ma tam zbyt finezyjnych rozwiązań taktycznych. To jest tylko szukanie dziury. Taka gra wydaje się też mało widowiskowa, a zależy nam, by pokazywać piękno piłki ręcznej i przyciągać kibiców do hali. Fajnie, gdy można popatrzeć na ciekawe akcje, „krzyżówki”, „zabiegnięcia”. Gdy sytuacja będzie tego wymagać, to będziemy przygotowani, by korzystać także z tego rozwiązania. Nie jestem jednak jego zwolennikiem. Czym innym jest oczywiście zdejmowanie bramkarki, gdy jest kara. Gdy obydwa zespoły grają w komplecie, uważam że powinny grać sześć na sześć.
W lubelskiej hali frekwencja dopisuje. Społeczność związana z lubelską piłką ręczną była też istotną przyczyną decyzji o przejęciu ekipy biało-zielonych?
Na pewno. Nie raz mi się zdarzyło być w lubelskiej hali jako trener, ale też jako kibic. Da się odczuć ten doping. Ta atmosfera zawsze jest super. Trybuna za bramką robi duży hałas, który stanowi solidne wsparcie dla zespołu. Chciałbym, aby nasza postawa na boisku przyciągała jeszcze większą liczbę kibiców, a ten doping niósł się na całych trybunach.
Tytuł dla Vistalu Gdynia pod wodzą Pawła Tetelewskiego był ostatnim przypadkiem przełamania duopolu drużyn z Lublina i Lubina w Superlidze. Ligowy krajobraz zmienił się od tego czasu?
Liga zawodowa na pewno zmieniła nieco obraz piłki ręcznej w Polsce. Są ośrodki, których znaczenie spadło, jak Kielce, Szczecin, Jelenia Góra, Kościerzyna, czy Gdynia. Nie ma już tych zespołów na najwyższym stopniu rozgrywek. W tamtych czasach silny był też Koszalin. Pozmieniało się. Są Kobierzyce i Gniezno, które powoli, małymi krokami budowały swoje marki. Trzeba przyznać, że fajnie to tam wygląda. To mocne drużyny, z którymi trzeba się liczyć, a wtedy ich nie było. Każdy mecz z tymi zespołami trzeba traktować bardzo poważnie. Liga się zmieniła także dlatego, że jest w niej mniej zespołów. Nie ma też play-offów, które dla kibiców były „wisienką na torcie”. Ta część sezonu zawsze budziła emocje. Nie raz można było mieć słabszy okres, a na fazę play-off trafić z formą. Być może było to mniej sprawiedliwe, ale na pewno bardziej atrakcyjne dla kibiców i trzymające do końca w napięciu. Dzisiejszy podział na grupę mistrzowską i spadkową już takich emocji nie budzi. Właściwie można powiedzieć, że są cztery rundy. Wygrywa zespół z największą liczbą punktów. Jest to może najbardziej sprawiedliwy system, ale widać już po męskiej ORLEN Superlidze, że nie ma jak play-offy. Nie wiem, jak to będzie wyglądało w lidze kobiecej. Kibice chcą emocji i tego, by ostatnie mecze decydowały o medalach. By przyciągnąć widzów, potrzeba igrzysk. Obecnie bywa jednak tak, że pod koniec sezonu kwestia tytułu jest dawno rozstrzygnięta. Dobrze lidze zrobiłoby też rozszerzenie o większą ilość zespołów. Kobiecej piłce ręcznej potrzebne są działania zmierzające do popularyzacji tych rozgrywek. Należałoby je więc uatrakcyjnić.
Tytuł mistrzowski to w Lublinie cel numer jeden. Presja zrealizowania tego celu będzie ciążyć od pierwszego dnia.
Gdybym nie wierzył, że uda się go zrealizować, nie podejmowałbym się tego zadania. Gdy zadzwonił do mnie prezes klubu, nawet nie pytałem o cel, bo to dla mnie oczywiste. Celem w Lublinie zawsze jest puchar Polski, mistrzostwo ligowe i gra w europejskich pucharach. Zrobimy wszystko, by sprostać nadziejom.